Zanim informacja o nim ujrzała światło dzienne, Sowieci ukrywali go przed światem przez ponad 30 lat. Wybuch w kombinacie Majak był pierwszym jądrowym wypadkiem w historii ludzkości. Skażeniu uległ olbrzymi obszar, a tysiące ludzi poniosło zdrowotne konsekwencje promieniowania. Niedbalstwo i brak wiedzy Sowietów powodował, że narażali zdrowie i życie niczego nieświadomych mieszkańców Związku Radzieckiego. Priorytetem był wyścig atomowy ze Stanami Zjednoczonymi, a straty w ludziach, liczone w setkach i tysiącach, „wkalkulowanym ryzykiem”.
Działalność kombinatu doprowadziła do przesiedlenia ponad 20.000 ludzi, narażenia na promieniowanie ponad 400.000, zniszczenia ponad 30 wsi, a mieszkańcom Europy urodzonym po 1957 roku zaserwowała śladowe ilości promieniotwórczych izotopów w tkance kostnej.
Projekt Manhattan był tajnym amerykańskim rządowym planem uzyskania energii jądrowej i wykorzystania jej do produkcji broni jądrowej. Program rozpoczęto w 1942 roku, a zakończono w sierpniu 1945 po skutecznym użyciu dwóch ładunków na japońskie miasta Hiroszimę i Nagasaki.
Sowieci nie dysponowali danymi do produkcji broni jądrowej, ale otrzymali je od sprzyjających komunistom amerykańskich naukowców.
Beria był szefem NKWD (Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych ZSRR), głównego narzędzia ludobójstwa i terroru Józefa Stalina.
Kurczatow był fizykiem jądrowym. Uważany jest za ojca radzieckiego atomu.
Sowieci otrzymali plany konstrukcji bomby jądrowej oraz informacje o materiałach koniecznych do wykonania bomby. Na podstawie otrzymanych planów dowiedzieli się, że potrzebują reaktorów jądrowych, uranu i plutonu, jednak nie dysponowali żadnym z powyższych.
Stanowił on 0.7% uranu naturalnego, a wymagana czystość uranu 235 w bombie jądrowej musiała sięgać przynajmniej 80%.
Do stworzenia bomby jądrowej naukowcy musieliby wzbogacać uran, jednak było to zarówno trudne, jak i kosztowne.
Aby wytworzyć 500 gramów plutonu zbrojeniowego (pluton 239), potrzeba jednej tony uranu, a do produkcji jednej bomby jądrowej niezbędne jest 5-10 kilogramów plutonu. ZSRR w 1945 roku nie dysponował tak dużymi zasobami uranu.
W tym celu w 1945 roku od Stalina otrzymali rozkaz wybudowania odpowiedniej infrastruktury atomowej, której celem będzie rafinowanie i obrabianie plutonu zbrojeniowego – kombinatu Majak.
W 1945 roku dokonano wyboru miejsca budowy. Wybrano trasę pomiędzy Jekaterynburgiem (wówczas Swierdłowsk), a ośrodkiem przemysłowym Czelabińsk. Najbliższym większym ośrodkiem miejskim było wówczas miasto Kysztym (stąd też nazwa używana do opisania katastrofy).
Budowa instalacji rozpoczęła się w 1946 roku. W budowę zaangażowano kilkadziesiąt tysięcy osób, w tym więźniów gułagu czy jeńców. Plac budowy był pilnie strzeżony przez brygadzistów z NKWD, ponieważ cała instalacja miała klasyfikację „ściśle tajne”. Większość robotników nie miała pojęcia nad czym pracuje.
Plac budowy znajdował się w środku tajgi, w otoczeniu jezior i rzek. Temperatury zimą spadały poniżej -30 stopni Celsjusza, pracownicy mieszkali w ziemiankach, namiotach, barakach i stodołach. Nie mieli dostępu do regularnych dostaw żywności, środków higienicznych czy medycznych. Ponadto sprzęt, którym dysponowali, ciągle się psuł, a do wywozu gruzu wykorzystywano konne powozy.
Prace odbywały się przez 24 godziny na dobę, bez względu na panujące warunki pogodowe.
Rewolucja październikowa była zbrojnym przewrotem bolszewików w Republice Rosyjskiej w 1917 roku, która doprowadziła do obalenia rządu i rozpoczęła krwawy rozdział w historii Rosji.
Rozkazu Stalina nie wykonano, kompleks oddano do użytku z prawie rocznym opóźnieniem. W kwietniu 1947 roku ukończono dopiero wykop pod reaktor jądrowy.
Początkowo miejscowość nosiła nazwę Baza-10 (do 1954 roku), Czelabińsk-40 (do 1966 roku) i Czelabińsk-65 (do 1994 roku) i nie była widoczna na mapach ZSRR. W 1954 roku przyznano jej prawa miejskie, a oficjalną nazwę Oziorsk ustanowiono w 1994 roku.
Kompleks otrzymał nazwę „kombinatu Majak” w dużo późniejszym okresie, kiedy zwiększono nie tylko ilość reaktorów, ale także rozbudowano zakład radiochemiczny.
Szacunki pokazywały, że kompleks posiadał wystarczającą ilość neutronów niezbędnych do przetwarzania uranu w pluton zbrojeniowy.
Niewystarczające chłodzenie reaktora spowodowało stapianie się paliwa z grafitem. Nacisk ze strony Stalina spowodował, że pracy reaktora nie wstrzymano i przy włączonym reaktorze niedoświadczeni pracownicy kombinatu próbowali naprawić usterkę. Poziom promieniowania w otoczeniu reaktora znacznie przekraczała normy.
Pomimo ciągłych usterek i wysokiego promieniowania, po sześciu miesiącach pracy zdołano wyprodukować wystarczającą do skonstruowania pierwszej bomby ilość plutonu zbrojeniowego.
Na poligonie atomowym w Semipałatyńsku zdetonowano bombę RDS-1, której moc wybuchu wynosiła w przybliżeniu 22 kiloton. Była to wierna kopia zdetonowanej nad Nagasaki bomby Fat Man.
Zwiększano ilość reaktorów, a w konsekwencji tempo i ilość wyprodukowanego z paliwa jądrowego plutonu zbrojeniowego. Proporcjonalnie rosła też ilość odpadów radioaktywnych.
Początkowo ciekłe odpady, w których skład wchodziły izotopy cezu (Cs-137) i strontu (Sr-90) wylewano do rzeki Tiecza. Praktyka ta była stosowana również przez Amerykanów – odpady z placówki jądrowej Hanford w stanie Waszyngton wlewali do rzeki Kolumbia, jednak nie w takich ilościach jak Sowieci.
Różnica pomiędzy obiema rzekami w zasadniczy sposób wpływała na zagrożenie – nurt Kolumbii pozwalał izotopom przedostawać się szybciej w stronę Oceanu Spokojnego i rozkładać równomiernie. Zdecydowanie słabszy nurt Tieczy powodował, że radioaktywne izotopy osadzały się na jej brzegach oraz w rzecznym osadzie.
Wzdłuż rzeki w 38 wioskach zamieszkiwało ponad 28.000 ludzi. Dla większości z nich rzeka Tiecza była jedynym źródłem wody pitnej, kąpano się w niej, a także prano ubrania. W aż ¼ radioaktywne odpady stanowiły izotopy cezu i strontu. Osadzały się w kościach i tkankach miękkich, powodując zmiany prowadzące do przewlekłej choroby popromiennej.
Chorobę tę regularnie stwierdzano u mieszkańców nadrzecznych wiosek.
W 1953 roku rozpoczęto ewakuację ludzi. Do 1960 roku przesiedlono około 7500 mieszkańców 19 z 38 wiosek, w których liczba chorych była największa.
Metalowe zbiorniki na ciekłe odpady o pojemności 300 metrów sześciennych znajdowały się wewnątrz walca wykonanego z cementu. Pomiędzy zbiornikiem a ścianą cementu znajdowała się wolna przestrzeń, do której wlewano wodę chłodzącą zbiorniki. Konstrukcja przysypana była warstwą ziemi o grubości dwóch metrów. Pracujący w Majaku technicy nie poświęcali jednak wystarczająco dużo czasu na inspekcję i konserwację infrastruktury. Nie wykonywano również regularnych pomiarów promieniowania.
Na terenie kompleksu znajdowało się 20 zbiorników na odpady radioaktywne. W wyniku działania promieniowania radiacyjnego, stopniowej korozji zaczął ulegać jeden z metalowych zbiorników, co doprowadziło do utraty szczelności. Około pięć miesięcy przed eksplozją w zbiorniku znajdowało się 256 metrów sześciennych ciekłych odpadów. W wyniku utraty szczelności, zawartość zbiornika zaczęła przedostawać się do wody chłodzącej, co wzmogło korozję stali. Uszkodzeniu uległy konsole pomiarowe wskazujące stan zawartości zbiornika i jego temperaturę.
Na około półtorej godziny przed eksplozją ze zbiornika zaczął się ulatniać żółty dym, który dostrzegł dyżurny technik. Wraz z kierownikiem i trzema dyżurnymi postanowił sprawdzić stan zbiornika. Korytarz prowadzący do zbiornika wypełniony był dymem, więc technicy dokonali jedynie szybkiej weryfikacji instalacji elektrycznej.
Pomimo coraz gorszej widoczności i rosnącej w budynku temperatury technicy uznali, że nie zagraża im niebezpieczeństwo.
Z uwagi na brak uprawnień nie wydano rozkazu ewakuacji robotników i pracowników kombinatu. Rozkaz nadszedł bezpośrednio z Moskwy po upływie 24 godzin. Ewakuowano większość osób, jednak spora część została by dopilnować, żeby praca reaktora nie została przerwana.
Pracownicy, którzy zostali w Majaku usłyszeli, że aby przeciwdziałać promieniowaniu, muszą wziąć prysznic i zmienić ubranie na czyste. Nie zachowały się, a być może nie zostały nawet sporządzone, raporty dotyczące pozostałych w Majaku pracowników. Najprawdopodobniej gorące prysznice przyspieszyły wchłanianie radioaktywnych izotopów, co mogło przełożyć się na występowania choroby popromiennej, niepełnosprawności czy wręcz zakończyć się śmiercią.
W okolicy kombinatu Majak przetrzymywano zwierzęta hodowlane, psy i konie. Wszystkie zostały zabite.
W obrębie 100 metrów od epicentrum wybuchu promieniowanie gamma przekraczało 360 R/h, co stanowiło przekroczenie rocznej normy 18 milionów razy. Przyjęcie śmiertelnej dawki zajmowało więc około 30 minut.
W promieniu 55 kilometrów od epicentrum wybuchu promieniowanie gamma przekraczało roczną normę 1080 razy – przyjęcie śmiertelnej dawki promieniowania mogło zająć od 3 do 5 lat.
Przygotowano metrowy nasyp z ziemi w epicentrum wybuchu, a następnie przewiercano się do pozostałych komór chłodzących i zalewano je wodą.
Warto wspomnieć, że w tym samym czasie reaktor nadal pracował, a jego wyłączenie nie było w ogóle brane pod uwagę. Co więcej, stawiano nowe reaktory, zwiększając produkcję plutonu zbrojeniowego.
Nad zbiornikiem, który eksplodował, unosił się kilometrowy słup dymu w czerwono-pomarańczowych barwach.
Dziennie w okolicach epicentrum w trzyzmianowym trybie pracowało do 10.000 osób. Byli stale narażani na absorbcję potencjalnie śmiertelnej dawki promieniowania, jednak nie spowodowało to wprowadzenia jakichkolwiek środków ostrożności.
Ustalono „dzienną normę promieniowania”, którą przyjąć mógł pracownik, jednak w żaden sposób tego nie weryfikowano—wydłużano czas pracy, a wielu pracowników nie było poddawanych badaniom.
Jednocześnie z promieniowaniem zewnętrznym, proces napromieniowania trwał nieustannie także od środka. Izotopy cezu i strontu odkładały się w tkankach miękkich i układzie kostnym, przez co u licznych ocalałych na przestrzeni następnych lat zaczęły rozwijać się złośliwe nowotwory.
Na linii śladu radioaktywnego leżało 217 osad, zamieszkałych przez ponad 270.000 osób.
W rejonie objętym ewakuacją mieszkało około 12.000 osób, a w obszarze największej koncentracji promieniowania mniej więcej 2000. Decyzje o przesiedleniu nie zapadały niezwłocznie, a w przypadku niektórych osad trwało to nawet kilka lub kilkanaście tygodni. Wielu mieszkańców w momencie wywożenia zaabsorbowało już dawkę promieniowania wystarczającą do rozwoju choroby popromiennej.
Cztery miejscowości—Bierdianysz, Saltykowo, Galikajewo i Kirpicziki ewakuowano w ciągu 7-14 dni, a kolejne 20 wsi ewakuowano w przeciągu 8-22 miesięcy od katastrofy.
Zniszczone budynki umieszczano w dołach, a następnie zakopywano. Wioski zrównano z ziemią, obecnie żadna nie widnieje na mapie.
Skażeniu uległa nie tylko atmosfera, ale również gleba, trawa i woda. W wioskach leżących najbliżej epicentrum wybuchu, na przykład Bierdianyszu, wyniki pomiarów trzody chlewnej czy gęsi wskazywały bardzo wysoko przekroczone normy promieniowania. Żołnierze umieszczali zwierzęta w stodołach lub silosach i je rozstrzeliwali.
Płody rolne, owoce, warzywa, mięso czy nabiał zostały skonfiskowane. Część poddano utylizacji, ale spory procent został spożyty lub sprzedany w innych częściach kraju.
Jedną z nieprzesiedlonych osad była Tatarska Karabolka, leżąca w odległości około 30 kilometrów od epicentrum wybuchu. Wieś zamieszkana była przez mniejszość tatarską. Mieszkańcy urodzeni w latach 40. XX wieku obecnie uważają, że decyzję o nie przesiedleniu wsi podjęto celowo, a mieszkańców Tatarskiej Karabolki potraktowano jako grupę kontrolną do zbadania wpływu promieniowania na ludzi.
Z relacji świadków dowiadujemy się, że wielu ówczesnych nastolatków zmarło na raka, a ci „szczęśliwcy”, którzy przeżyli, borykają się z objawami choroby popromiennej. Ludność Tatarska uznaje brak reakcji ze strony Sowietów na narażenie Tatarów na utratę zdrowia i życia za ludobójstwo.
Na szczęście dla osady, wiatr znosił promieniowanie z dala od Oziorska. Mimo to, promieniowanie w mieście rosło za sprawą pracowników Majaka, którzy po pracy wracali w napromieniowanym obuwiu i ubraniach.
Wokół miasta postawiono płot, odcinając go od świata zewnętrznego. Pracownicy kombinatu zobowiązani byli do podpisywania klauzuli poufności, a każdy wyjazd z miasta był udaremniany.
W związku z klauzulą tajności, którą objęty był Majak, mieszkańcom przedstawiano propagandowe informacje na temat awarii i jej następstw. Tydzień po wybuchu w lokalnej gazecie opublikowano artykuł, w którym uznano słup dymu unoszący się nad Majakiem za zorzę polarną.
Sowieci, mimo ogromnej ilości nieprawidłowości, rozbudowywali kombinat dodając nowe reaktory i zwiększając produkcję plutonu zbrojeniowego. Wpłynęło to na ilość produkowanych odpadów, z których spora część nie była składowana w zbiornikach.
Nadmiarowe ilości odpadów przez dziesięciolecia wlewano do jeziora Karaczaj – najbardziej radioaktywnego miejsca na naszej planecie.
Zaczęli także zasypywać jezioro. Robili to jednak bardzo nieudolnie, a tłumaczyli się brakiem finansowania.
Z otrzymanego z zachodu (USA i UE) finansowania po upadku ZSRR udało się w 2016 roku zrealizować plan zasypania jeziora Karaczaj. Obecnie na terenie dawnego jeziora znajduje się około 60 milionów Ci cezu i strontu.
Obecnie uznawana jest za trzecią najpoważniejszą katastrofę jądrową, za Czarnobylem i Fukushimą. Jeśli jednak podda się analizie ilość emisji izotopów cezu (Cs-137) i strontu (Sr-90) w wyniku obu katastrof okazuje się, że katastrofa kysztymska plasuje się na drugim miejscu.
W wyniku wybuchu zbiornika w Majaku do atmosfery ulotniło się 1.080.000 Ci Cs-137 i Sr-90, podczas gdy w wyniku wybuchu w Fukushimie „zaledwie” 350.000 Ci tych izotopów, z czego 280.000 Ci do oceanu, a 70.000 Ci do atmosfery.
Odpowiedzialnym za przekazanie tej informacji był prokurator Lew Iwanow, badający tajemniczą sprawę tragedii na Przełęczy Diatłowa. Dwóch uczestników tragicznej w skutkach górskiej ekspedycji pracowało w kombinacie Majak, a jeden z nich—Gieorgij Jurij Kriwoniszczenko—brał udział w usuwaniu skutków wybuchu w 1957 roku.
Iwanow został początkowo „zachęcony” do zamknięcia śledztwa, a po upadku ZSRR w wywiadzie prasowym wyjawił informację na temat zdarzenia w Majaku.
Obszar rezerwatu wynosi 166,16 kilometrów kwadratowych. Na jego terenie wskaźnik promieniowania jest nadal wysoki. Zakazane jest polowanie na zwierzęta czy zbieranie jagód i grzybów, a także jakakolwiek działalność rolnicza, ale często ten zakaz jest łamany.
Występuje tam obecnie około 217 gatunków ptaków, w tym orzeł bielik czy czapla siwa.
Pomocy udzielili Amerykanie i Unia Europejska wdrażając szereg instrumentów finansowych, m. in. TACIS (Program Pomocy Technicznej dla Wspólnoty Niepodległych Państw), a w następstwie ENPI (Europejski Instrument Sąsiedztwa i Partnerstwa).
Głównym założeniem finansowania było wsparcie w usuwaniu odpadów radioaktywnych i neutralizacja zagrożenia ekologicznego. W tym celu wsparto między innymi budowę zaawansowanego składowiska odpadów, co pozwoliło przekształcić kombinat Majak w centrum przetwarzania odpadów promieniotwórczych, ale też produkcji komercyjnych izotopów radioaktywnych dla medycyny i przemysłu.
Duży obszar Unii Europejskiej został zanieczyszczony promieniotwórczym izotopem ruten-106. Szczęśliwie, niewielkie ilości izotopu nie wpłynęły negatywnie na zdrowie mieszkańców Europy. Rosjanie zaprzeczyli doniesieniom naukowców i analityków twierdząc, że skażenie wystąpiło na skutek awarii satelity orbitalnego.
Oficjalne raporty Rady Najwyższej ZSRR wskazują, że w ciągu czterdziestoletniej historii kombinatu Majak, 10.000 osób doświadczało objawów choroby popromiennej, a 4000 zmarło w wyniku jej ostrego przebiegu.
Sama katastrofa miała spowodować śmierć „zaledwie” 200 osób. O znacznym niedoszacowaniu tych wyników świadczy między innymi fakt nieprowadzenia rejestru likwidatorów katastrofy i zgonów wśród więźniów pracujących w kombinacie. Doniesienia płynące od ludzi pracujących w ośrodku w Czelabińsku wskazują, że ofiar śmiertelnych mogło być ponad 10.000, a narażonych na chorobę popromienną, niepełnosprawność czy złośliwe nowotwory nawet ponad 400.000.
W 1996 roku świat obiegła informacja od mieszkanki osiedla Kaolinowego (ok. 15 kilometrów na zachód od kombinatu Majak) w mieście Kysztym, Tamary Proswiryny, która w lesie znalazła dziwne stworzenie mierzące 25 centymetrów wzrostu. Ciało istoty pokryte było rzadkim włosiem, a głowa miała kształt cebuli. Ponadto posiadało dwa zęby, nie miało powiek ani narządów płciowych. Proswiryna zabrała stworzenie do domu, nakarmiła i nazwała „Aloszeńką”. Świadkowie opisywali istotę jako nie z tej ziemi, a prasa nazwała je „karzełkiem kysztymskim”.
Tamara cierpiała na zaburzenia psychiczne. Po pogorszeniu jej stanu zdrowia zabrano ją do szpitala, a Aloszeńka, pozostawiony sam w domu, zmarł po około 10 dniach. Zwłoki istoty wysuszono na słońcu.
Mumia kysztymskiego karzełka była obiektem licznych badań.