Sprawa grupy studentów Uralskiego Instytutu Politechnicznego w Swierdłowsku ciągle budzi ogromne zainteresowanie i rodzi szereg pytań. Młodzi ludzie na przełomie stycznia i lutego 1959 roku wybrali się w góry Ural, gdzie w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach ponieśli śmierć. Statystyki zgonów młodych turystów w ZSRR w latach 1958/1959 są przerażające, dlaczego więc to historia grupy Diatłowa generuje takie emocje? Co wydarzyło się w przełęczy nazwanej na cześć przewodnika grupy, Igora Diatłowa? Czy istnieje szansa na to, że kiedykolwiek poznamy prawdę o tajemniczej śmierci dziewięciu osób?
Końcówka lat 40. i lata 50. XX wieku kojarzone są przede wszystkim z wyścigiem zbrojeń między ZSRR a Stanami Zjednoczonymi. Oficjelom radzieckim bardzo zależało na tym, by młodzi, dobrze rokujący obywatele Związku Radzieckiego wolny czas poświęcali na wzmacnianie patriotycznych postaw, a nie na poszerzanie horyzontów.
W tym celu wymyślono program turystyki górskiej, który propagowany był zwłaszcza wśród studentów politechnik.
Diatłow był studentem ostatniego roku na Wydziale Radiotechnicznym Uralskiego Instytutu Politechnicznego w Swierdłowsku (obecnie Jekaterynburg). Ambitny młody człowiek wiedział, że stoi przed ostatnią szansą na zdobycie zaszczytnego odznaczenia. Jednocześnie miał spore doświadczenie w górskich wspinaczkach, najprawdopodobniej planował wyprawę do Arktyki.
Otorten był łagodnym szczytem góry Chołatczachl, jednak nigdy nie został zdobyty w warunkach zimowych. Trudność stanowić miało nie tyle zdobycie łagodnego (pomiędzy 1182 a 1234 m n.p.m) szczytu, ale przeprawa przez uralską tajgę w ciężkich, zimowych warunkach. Temperatura w nocy spadała poniżej 30 stopni Celsjusza, a stałym elementem krajobrazu były zamiecie, śnieżyce i silny wiatr. Ponadto, Ural znajdował się wówczas w rejonie prowadzonych w okolicy wojskowych operacji, przez co mapy terenu były utajnione. Grupa Diatłowa mogła polegać jedynie na intuicji i mapie określającej punkty kontrolne z dokładnością do mniej więcej 10 kilometrów.
Byli to Igor Diatłow (23 lata), Jurij Judin (21 lat), Zinaida Kołmogorowa (22 lata), Nikołaj Thibeaux-Brignolle (24 lata), Ludmiła Dubinina (21 lat), Jurij Doroszenko (21 lat), Aleksandr Kolewatow (25 lat), Gieorgij Jurij Kriwoniszczenko (24 lata) i Rustem Słobodin (23 lata).
Wszyscy byli studentami lub absolwentami Uralskiego Instytutu Politechnicznego w Swierdłowsku. Wspinaczka górska nie była im obca, spora część współczesnych komentatorów nazywa ich pionierami wysokogórskiej wspinaczki.
Politechnika Uralska edukowała przyszłych inżynierów i budowniczych, mających przyczynić się do światowej dominacji ZSRR i pokonania w wyścigu zbrojeń Stanów Zjednoczonych.
Nikołaj Thibeaux-Brignolle oraz Gieorgij Jurij Kriwoniszczenko zatrudnieni byli w tajnym zakładzie atomowym Majak, oddalonym o około 120 kilometrów na południe od Swierdłowska.
Zakład Majak powstał w latach 1945-1948. Jego pierwotnym przeznaczeniem było rafinowanie i obrabianie plutonu zbrojeniowego. W późniejszym okresie pracownicy Majaka skupiali się na przetwarzaniu plutonu z odpadów z reaktorów atomowych i zdemobilizowanej broni.
Z kombinatem Majak związany jest pierwszy w historii wypadek jądrowy, nazwany katastrofą kysztymską.
Pracownicy Instytutu 3394, obecnie znanego jako WNIINM w Moskwie, skupiali się na tworzeniu tarczy jądrowej, projektowaniu broni atomowej, opracowywali konstrukcję promów kosmicznych i pracowali nad optymalizacją paliwa jądrowego.
Kolewatow studiował w trybie indywidualnym na Wydziale Fizyczno-Technicznym Politechniki Uralskiej.
Z Kolewatowem wiąże się tajemnicze zniknięcie dziennika wyprawy.
Tuż przed wyruszeniem na wyprawę w góry Uralu, do dziewięcioosobowej grupy młodych ludzi dołączył Siemion Aleksiejewicz Zołotariow. Trzydziestosiedmiolatek przedstawił się pozostałym jako Aleksander „Sasza” Zołotariow, górski przewodnik, instruktor Kourowskiej bazy turystycznej.
Młodzi turyści, którzy zobligowani byli do dokumentowania wyprawy z dziennikach (był to wymóg Komisji Tras Turystycznych) tytułowali Zołotariowa „przewodnikiem”.
Do dzisiaj postać Zołotariowa jest najbardziej tajemniczą.
Poza chęcią pokonania jednej z najtrudniejszych tras górskich, wyprawa miała również w swoim zamiarze oddanie czci uczestnikom XXI zjazdu partii. Zjazd odbywał się w Moskwie w dnia 27 stycznia–5 lutego.
Trasa wyprawy liczyła w przybliżeniu około 300 kilometrów i miała trwać przez 18 dni. Na 12 lutego turyści zaplanowali wysłanie z miejscowości Wiżaj telegramu z informacją o zdobyciu obu szczytów, jednak nigdy do tego nie doszło.
Przemieszczali się pociągiem oraz jedną lub dwiema ciężarówkami. Początkowo koleją dotarli ze Swierdłowska do Sierowa, następnie do Iwdelu, a 26 stycznia samochodem ciężarowym dostali się do Wiżaju. Stamtąd ten sam lub inny samochód ciężarowy przewiózł ich do Osady 41, skąd kontynuowali dalszą drogę na nartach. W dniach 28-30 stycznia ich trasa wiodła wzdłuż rzek Łozwy i Auspii, a 31 stycznia dotarli do granicy lasu. Tam wybudowali schron, w którym umieścili zapasy żywnościowe mające im służyć w drodze powrotnej.
1 lutego 1959 roku dotarli do zbocza góry Chołatczachl.
Góra Chołatczachl w języku miejscowej ludności Mansów oznacza „Martwą Górę”. Pomimo złowrogiego wydźwięku, nazwa dotyczyła braku roślinności i zwierzyny w tym rejonie Uralu.
Najprawdopodobniej to Igor Diatłow podjął decyzję o zmianie trasy. Żeby przeczekać pogarszającą się pogodę, wieczorem 1 lutego 1959 roku grupa rozbiła namiot u zbocza góry. Zapiski w odnalezionych dziennikach wskazują, że wszyscy byli w bardzo dobrych nastrojach.
Najprawdopodobniej dostał ataku rwy kulszowej i postanowił wycofać się z ekspedycji. Śmiało można stwierdzić, że oszukał przeznaczenie, gdyż jest jedynym ocalałym członkiem grupy Diatłowa. Zmarł w 2013 roku w wieku 76 lat, a na jego wyraźne życzenie pochowano go wśród uczestników tragicznej wyprawy.
Cały przebieg wyprawy grupy Diatłowa, aż do ich zagadkowej śmierci, był dokumentowany przez młodych turystów. Część robiła to skrupulatnie, pozostali poświęcali tej czynności mniej uwagi. Najprawdopodobniej posiadali pięć lub sześć aparatów fotograficznych. Istnieje bardzo bogaty materiał dowodowy w postaci zdjęć oraz wpisów w dziennikach. Opierali się na nich zarówno badający sprawę prokuratorzy, jak i niezliczone grupy entuzjastów niewyjaśnionych historii. Wielu z nich do dzisiaj próbuje rozwikłać zagadkę Przełęczy Diatłowa.
W ówczesnych czasach stacje radiowe były duże, ciężkie i nieporęczne. Grupa turystów nie mogła pozwolić sobie na tak duży balast. Ich własne plecaki, kołdry i namiot ważyły pomiędzy 20 a 40 kilogramów, a trasa na szczyt prowadziła przez wysokie na półtora metra śnieżne zaspy.
Zastanawiające w tej sytuacji wydaje się, że kierownik wyprawy, Igor Diatłow, nie tylko pochodził z rodziny wynalazców, ale sam od najmłodszych lat chętnie konstruował różne przedmioty.
W miarę upływu czasu, zaniepokojeni brakiem informacji krewni zaczęli masowo kontaktować się z wszelkimi instytucjami, między innymi z Politechniką Uralską. Początkowo do kwestii zorganizowania wyprawy ratunkowej odnoszono się niechętnie. Część rodzin została poinformowana, że Diatłow wysłał telegram i grupa ma się dobrze. Szybko okazało się jednak, że telegram został nadany przez członków innej górskiej ekspedycji.
Istnieje mnóstwo hipotez dotyczących tego co faktycznie wydarzyło się z grupą turystów. Żadna z nich nie została jednak potwierdzona w stu procentach, a wiele koncepcji zawiera wzajemnie wykluczające się fakty i wnioski.
26 lutego 1959 roku odnaleziono namiot turystów, w którym leżały kurtki i obuwie uczestników. Jest to niezrozumiałe, bo według różnych źródeł, temperatura tej nocy mogła znacznie przekraczać -20 stopni Celsjusza. Ponadto namiot posiadał wiele nacięć ostrymi narzędziami (najprawdopodobniej nożem) o średnicy około 3 centymetrów oraz dwa większe rozcięcia. Każde z nacięć wykonane było od wewnętrznej strony namiotu.
Dowiadujemy się z niej, że w odległości około 1,5 kilometra od namiotu w dół zbocza znajdował się wysoki cedr, pod którym zostało rozpalone ognisko.
Było to również miejsce odnalezienia dwóch pierwszych zwłok–Jurija Doroszenki i Gieorgija Jurija Kriwoniszczenki.
Zarówno prokuratorzy badający sprawę, jak i badacze amatorzy, nie są zgodni co do tempa, w jakim poruszali się turyści po wyjściu z namiotu. Nie zostało również precyzyjnie określone do ilu osób należały ślady między namiotem a cedrem oraz czy ślady prowadziły tylko w jedną, czy w obie strony. Istnieje także sugestia, że dwie z osób odłączyły się od grupy, a po jakiejś chwili do niej wróciły.
Przyczyną zgonu obu była hipotermia. Według danych z oficjalnego protokołu sekcji zwłok, obaj mieli odmrożone kończyny, obrzęk opon mózgowych, a także liczne otarcia, siniaki i skaleczenia. W płucach obu ofiar odnaleziono spienioną ciecz. Sekcja zwłok Kriwoniszczenki wykazała także oparzenia II i III stopnia, zwęgloną skórę, liczne ślady oparzeń na dłoniach i stopach.
Na korze cedru, pod którym zostali odnalezieni, zabezpieczono ślady tkanki miękkiej. Być może jeden z nich, lub obaj, próbowali wspiąć się na drzewo.
Najprawdopodobniej uraz spowodował utratę przytomności Słobodina, która zakończyła się śmiercią z wychłodzenia. Zarówno lekarze przeprowadzający sekcję zwłok, jak i współcześnie komentujący twierdzą, że sam uraz czaszki nie mógł stanowić zagrożenia dla życia chłopaka.
Badania dwójki pozostałych–Igora Diatłowa i Zinaidy Kołmogorowej–wykazały odmrożenia kończyn, otarcia naskórka, ale także spienioną ciecz w płucach. Za przyczynę śmierci uznano hipotermię.
Poza wieloma zaskakującymi obrażeniami powstałymi za życia ofiar, liczne zmiany mogły powstać już po śmierci. Od czasu tragedii do ich odnalezienia minęły trzy miesiące, zaczęły zachodzić procesy gnilne.
Spośród obrażeń powstałych za życia ofiar sekcje wykazały między innymi:
u Ludmiły Dubininy przebity mięsień sercowy oraz liczne złamania żeber, a także krwiaki i krwotok
u Aleksanda Kolewatowa rozległe krwiaki oraz ranę za prawym uchem
u Nikołaja Thibeaux-Brignolle rozległe złamanie kości czaszki i kości skroniowej, łącznie z fragmentem kości wciśniętej do wnętrza czaszki, a także uraz prawej półkuli mózgowej i sińce na prawym ramieniu
u Siemiona Zołotariowa złamanie żeber po prawej stronie, krew w opłucnej oraz niedokrwienie opon mózgowych
Zebrane w sprawie dowody nie potwierdzają definitywnie żadnego z założeń.
W zasadzie zgodnie uznano, że przedstawicielom Związku Radzieckiego nigdy nie zależało na tym, by rzetelnie wyjaśnić przyczyny tragedii. Nie dbano o prawdę ani dobrostan psychiczny rodzin i przyjaciół zmarłych. Istotne było to, by odpowiednio zakamuflować potencjalnie ważne dla partii i jej interesów informacje. Trzeba zwrócić uwagę, że do ujawnienia związku trójki turystów z kombinatem Majak doszło po ponad trzydziestu latach od tragedii na Przełęczy.
Brak zaangażowania sił sowieckich w wyjaśnienie tragedii wydaje się ewidentny.
Zwłoki znalezione przy ognisku leżały obok siebie na plecach, miały skrzyżowane za głową ręce i były przykryte materiałem w typie prześcieradła. Trzy kolejne ciała, znalezione na trasie między cedrem a namiotem, były wygięte w sposób, który nie odpowiada zachowaniu człowieka kulącego się z zimna. Cztery ostatnie ofiary wyglądały, jakby zostały złożone w jednym miejscu w różnych pozach.
Argumentem na poparcie tej tezy był stan czaszki Nikołaja Thibeaux-Brignolle oraz oznaki obrzęku płuc u niektórych turystów. Poza tym u Nikołaja nie stwierdzono wystąpienia licznych krwiaków i siniaków, typowych dla obrażeń zewnętrznych. Lekarze wskazywali, że obrażenia nie mogły powstać w wyniku uderzenia ciężkim przedmiotem ani w przypadku zejścia lawiny. Mogły powstać na skutek powietrznej fali detonacyjnej.
Zakłada ona, że w śmierć grupy Diatłowa zamieszani byli agenci KGB lub GRU (z uwagi na stacjonujące w okolicy jednostki wojskowe). Do grupy turystów należeli ludzie, którzy mieli dostęp do tajnych informacji na temat radzieckiego atomu, zwłaszcza Aleksandr Kolewatow. Ta wersja zakłada, że turyści skonfrontowali się w nocy z agentami. Teoria nie uściśla co wydarzyło się pomiędzy nimi. Jedna z interpretacji zakłada, że konfrontacja wymknęła się spod kontroli. Inni badacze wskazują, że wypłoszeni z namiotu turyści mieliby spory problem w samodzielnym dotarciu pod cedr w środku nocy. Wskazują, że ślady grupy nie były rozproszone, jakby ktoś ich prowadził. Ta wersja zakłada, że od początku celem agentów było pozbawienie turystów życia.
Badacze uznają, że ognisko pod drzewem zostało rozpalone przez agentów, którzy następnie sprowadzili grupę Diatłowa w dół zbocza. Wyjaśniałoby to sporą, niewykorzystaną ilość chrustu, leżącą nieopodal ogniska. Jednym z argumentów jest fakt, że doświadczeni w górskich wyprawach studenci opuścili namiot bez odpowiednich ubrań. Ponadto obrażenia na ciele Kolewatowa (rana za uchem) odpowiadały jednej z metod zabijania stosowanej przez służby specjalne.
Kolejne wątki tej teorii zakładały, że zinfiltrowane zostały grupy poszukiwawcze. Ich członkowie umiejętnie odwracali uwagę od pewnych śladów, a część z nich zacierali.
Mansowie zamieszkują tereny syberyjskie pomiędzy Uralem a rzeką Ob. Jest to grupa autonomiczna wobec Rosjan, z czym wiąże się także ograniczone zaufanie jednych do drugich. Mansowie byli wyznawcami szamanizmu, kultywującymi duchy przodków i opiekunów. Hipoteza zakłada, że z natury pokojowy lud zareagował krwawo w związku z przeżytą niedługo przed przybyciem turystów tragedią.
Teren w rejonie szczytu Otorten był bogaty w złoża surowców mineralnych, wydobywanych przy udziale dynamitu. Wydobyciem owych minerałów zajmowały się grupy powiązane z miastem Iwdel, który stanowił hub przerzutowy wszystkich więźniów ZSRR kierowanych do Gułagu. Ludzie ci bardzo często kursowali helikopterami nad przełęczą. Wedle tej teorii, grupa Diatłowa nie rozbiła namiotu u zbocza góry, a wśród drzew. Zwolennicy teorii uznają, że tak wytrawni górscy turyści nie rozbiliby namiotu na otwartej przestrzeni, ponieważ przeczyło to logice i wszelkim zasadom.
Jednym z najbardziej tajemniczych, ale jednocześnie częściowo udokumentowanych zjawisk występujących na terenie Uralu Północnego są pojawiające się na nieboskłonie światła. Część analityków wskazuje na obecność w rejonie Przełęczy Diatłowa baz wojskowych, na terenie których testowano rakiety balistyczne. Są też tacy, którzy przypisują je zjawiskom atmosferycznym, a konkretniej piorunowi kulistemu.
Zjawiska świetlne w 1959 roku były dokumentowane i analizowane przez prokuratora Lwa Iwanowa.
Za sprawą książki autorstwa Jewgienija Bujanowa i Borysa Słobcowa o tytule „Tajemnice śmierci grupy Diatłowa” doszła kolejna teoria, mówiąca początkowo o zejściu śnieżnej lawiny. Teoria rozbiła się jednak o fakt, że zbocze góry, pod którym turyści rozbili namiot, było bardzo łagodny i takie zjawisko nie mogło mieć miejsca. Autorzy książki pokusili się więc o stwierdzenie, że za zagadkową śmiercią uczestników wyprawy stała tak zwana „mała śnieżna deska”. Jest to rodzaj lawiny śnieżnej, powstającej w sytuacji osunięcia się warstwy świeżego śniegu, niezwiązanego z podłożem.
Teoria z deską śnieżną została przyjęta przez rosyjską prokuraturę za oficjalną przyczynę tragedii. Badanie zostało wykonane również przez europejskich ekspertów, którzy po wykonaniu komputerowej symulacji potwierdzili ustalenia Rosjan.
Występowanie w tym rejonie lawin czy śnieżnych desek nie zostało potwierdzone przez Mansów. Ponadto, żadne z ustaleń z 1959 roku nie wskazywało na to, by zwłoki odnalezione w obrębie namiotu były przysypane śniegiem. Zakładając, że do kilku zgonów doszło w namiocie, pozostali, ledwo ubrani uczestnicy musieliby w środku nocy, przy temperaturze sięgającej -20 stopni Celsjusza wykopać swoich towarzyszy spod pokrywy śnieżnej, a następnie przenieść ich w obrębie półtora kilometra pod cedr.
Istotne w kontekście teorii o lawinie jest również to, że Igor Diatłow był bardzo doświadczonym turystą górskim. Wysoce prawdopodobne jest, że wiedział gdzie należy rozbić namiot, by nie narazić się na zejście lawiny.
Diatłow był doświadczonym turystą, należał do Sekcji Turystycznej Politechniki Uralskiej. Wielokrotnie uczestniczył w letnich i zimowych wyprawach górskich, a dwa lata przed tragedią w Przełęczy maszerował po Uralu. Podobno kwestia zdobycia przez niego odznaczenia „Mistrza Sportu w Turystyce” była jego największą ambicją i oznaką prestiżu. Badacze wysnuli wniosek, że spośród wszystkich uczestników wyprawy, to właśnie Igor traktował ją śmiertelnie poważnie, przez co mógł wykazywać się brawurą i narzucać nieludzkie tempo marszu. Mogło to również znaczyć, że świadomie zrezygnował z zabrania radiostacji, która stanowiłaby dodatkowe obciążenie.
Opinie znajomych i przyjaciół Diatłowa diametralnie się różnią – jedni wskazują, że był bardzo ciepłym i serdecznym człowiekiem, inni, że gdy tylko zostawał kierownikiem wyprawy, zmieniał się w apodyktyczną i odpychającą jednostkę. Uruchamiał się w nim także instynkt zwycięzcy. Jakkolwiek by nie było, badacze wskazują, że zachowanie czy charakter Diatłowa w żaden sposób nie wpływa na analizę znalezionych w Przełęczy poszlak oraz nic nie wnosi do wyjaśnienia odkrytych na części zwłok obrażeń.
Zapisał w nim „trudno uwierzyć, jak przytulnie może być na grzbiecie gór, przy przenikliwym wyciu wiatru, setki kilometrów od zaludnionych miejsc”.
Rodzice Igora byli przeciwni wyprawie. Syn był studentem ostatniego roku i chcieli, by skoncentrował się na pisaniu pracy dyplomowej. Igor jednak dążył do otrzymania odznaczenia, poza tym kochał górskie wyprawy.
Czterometrowa rzeźba znajduje się w odległości około 50 metrów od miejsca, w którym znaleziono namiot grupy Diatłowa. Przedstawia cztery postaci w różnych pozach, które symbolizować mają różne wersje śmierci młodych ludzi.
Wśród zdjęć dokumentujących wyprawę grupy Diatłowa, znaleźć można jedno, które niezmiennie elektryzuje opinię publiczną. Przedstawia niewyraźną, potężnych rozmiarów postać stojącą w oddali. Zdjęcie sprowokowało teorie spiskowe o występowaniu w uralskiej tajdze potwora Yeti. Zwolennicy teorii o konfrontacji turystów z agentami wywiadu wskazują, że postacią mógł być jeden z agentów, ponieważ rzekomo widać przy jego pasku kaburę.
Badacze wskazują, że zdjęcie najprawdopodobniej przedstawia Nikołaja Thibeaux-Brignolle, który podobno był bardzo żywiołowym człowiekiem, lubiącym się wygłupiać.